Krzyż – dwie skrzyżowane belki. To miejsce, na którym umarł Chrystus za zbawienie świata. Dla wielu jest powodem zdenerwowania. Dlatego zdejmuje się go ze ścian, usuwa z miejsc publicznych. Chowa się go do szuflady, aby nie urazić czyichś uczuć. Młodzi przestają nosić go na szyi jako znak zbawienia i zamieniają na biżuterię.
Na krzyżu Chrystus obdarował nas największą miłością – dał swoje życie, abyśmy my mogli żyć. Świat bez krzyża jest światem bez miłości. Świat bez miłości zaczyna przypominać piekło. A kto chce żyć w piekle? Przecież każdy z nas tęskni za miłością. Konstruując świat współczesny, nie zabierajmy ludziom krzyży, które przypominają, że gdy nikt nas nie kocha, to jest jeszcze Ktoś, kto z miłości do człowieka dał się ukrzyżować.
Chociaż krzyż jest znakiem zwycięstwa, kojarzy się najczęściej z cierpieniem. Dlatego boimy się krzyża; jak długo się da, odpychamy go od siebie. Dlaczego? Są krzyże ogromne, metalowe, rozpięte na wszystkie strony świata. Są też krzyże drewniane, przydrożne, zmurszałe. Są krzyżyki maleńkie, noszone na piersi. Ale są też żywe krzyże. Te są najcięższe. To choroba, brak zdolności, szorstka osobowość, niepełnosprawne dziecko, rozbita rodzina, brak pracy. Jak one czasem przeszkadzają, uwierają w życiu… Dlatego się je zostawia, zrzuca się krzyż z ramion, bo iść bez niego wygodniej. A jednak każdy z nas będzie kiedyś umierał. Dlatego zatrzymaj się, przyjmij swój krzyż, abyś przy końcu życia miał na czym umierać, bo najspokojniej kona się na swoim własnym krzyżu. (ks. Krzysztof Pawlina)